RAFAŁ RÓŻEWICZ – „A więc te słówka, te słóweczka, te słowiczki […]”. Julian Kornhauser, „Stręczyciel idei” (1980)

a

Oddano do składania 18 X 1978.
Podpisano do druku 25 II 1980.
Druk ukończono w marcu 1980.

W starych książkach z czasów Polski Ludowej fascynują mnie stopki redakcyjne. Czytając historię wydania danej pozycji, nieodparcie mam wrażenie, że za każdym razem była to historia stoczenia ciężkiej walki. To oddawanie do składu, podpisywanie do druku musiało nastręczać (sic!) rozmaitych cierpień – jestem pewien, że nie tylko autorowi, ale i wydawnictwu, które najchętniej chciałoby mieć go już z głowy, bo proces wydawniczy ciągnie się już dwa lata, lecz gdzie tam. W końcu książka musi się ukazać. Jeszcze tylko pięć podpisów, ostatnia poprawka cenzora i można zawozić do drukarni. W której zdarzało się, że niekiedy czekali funkcjonariusze SB, by, wskutek nagłej zmiany decyzji kogoś na górze, przejąć cały nakład (a nakłady – jak przypomnę – były więcej niż spore).

Podobnie rzecz się miała ze Stręczycielem idei Juliana Kornhausera – napisanego w styczniu 1976 roku, a wydanego nakładem Wydawnictwa Literackiego dopiero cztery lata później – w osławionym roku 1980, który swoim klimatem przypominał rok 1956, październikową odwilż i, według legend „Solidarności” – stanowił początek swoistego karnawału brutalnie przerwanego wprowadzeniem stanu wojennego kilkanaście miesięcy później.

Kornhausera chyba nie muszę przedstawiać. Zwłaszcza że ostatnio obserwujemy jego wielki powrót do czytelniczej świadomości, po – bądź co bądź – przebywaniu w cieniu innych poetów z kręgu „Nowej Fali”, choćby w cieniu Ryszarda Krynickiego i Jerzego Kronholda, niemogącego się opędzić od nominacji i laurów (słusznych czy niesłusznych – kwestia sporna).

W tym kontekście, jak również wskutek pojawienia się nowych poetek i poetów zaangażowanych w osobach choćby Kiry Pietrek czy Tomasza Bąka (jak to ujął prof. Piotr Śliwiński – „Nowej, Nowej Fali”), ponowne zainteresowanie twórczością Juliana Kornhausera nie powinno dziwić. Naprawdę, obserwując to co się dzieje wokół nowofalowców (a zwłaszcza wokół Kronholda), wierzę że za powrotem Kornhausera nie stoją jego córka Agata Duda-Kornhauser czy … prezydent Andrzej Duda. Bo jego twórczość poetycka i prozatorska bronią się same. A dziś właśnie będzie o tej drugiej (nawiasem mówiąc: niedawno wznowionej nakładem WBPiCAK).

Stręczyciel idei był drugą w dorobku poety powieścią. Wcześniej Kornhauser opublikował książkę pt. Kilka chwil (1975), co ciekawe, zupełnie inną, będącą zlepkiem mniej lub bardziej powiązanych historii, które łączył problem żydowskiej tożsamości. Napisana techniką kolażu była jednak, co z perspektywy czasu doskonale widać, dopiero rozgrzewką przed Stręczycielem… stanowiącym świetny obraz około 30-letniego inteligenta żyjącego w szarej rzeczywistości PRL-u, tuż po traumatycznym roku 1968, który swoje Moczarowskie piętno odcisnął na znacznej części polsko-żydowskiego społeczeństwa. Ale bohater powieści nie tylko z nim musi się mierzyć.

Jak zauważył Bogusław Deptuła w swojej recenzji dla „Dwutygodnika”[1]: „Ze Stręczycielem idei Kornhausera sprawa jest dość skomplikowana. Literatura chyba na tych stronach się nie schroniła, ale pozostał dość niezwykły dokument czasów, w których została napisana. Na dodatek jedzenie jest tu prawdziwą obsesją narratora”. To prawda. Narrator co rusz porusza kwestię jedzenia, wysyła bohatera do sklepu, by ten nastał się w kolejce po parówki albo maltretuje czytelnika szczegółowym opisem przyrządzanej kolacji. Ma to jednak swoje uzasadnienie. Kontrast pomiędzy kryzysem żywieniowym schyłku epoki Gierka i społeczną nędzą, a wzniosłymi ideałami uniwersyteckiej rewolty z 1968 roku, której echa w życiu akademickim wciąż są obecne  (bohater powieści, podobnie jak autor, jest studentem/ pracownikiem uczelni) ma uzmysłowić osobie sięgającej po książkę, jak trudno było się wpasować ówczesnej rzeczywistości w ramy obrazu narzucanego przez propagandę. Innymi słowy, Kornhauser przedstawia, że mimo nacisku ze strony Partii rzeczywistość nie była w stanie wyrobić 300% normy – i w takim świecie, który nie daje sobie z tym rady i mści się przez to na społeczeństwie, przyszło zarówno jemu, jak i bohaterom, żyć.

„Kupuję na rogu Szczepańskiej i Rynku dwa precle, od razu je pożeram, zaglądam do delikatesów, potworne kolejki, myślę, pewnie przywieźli wędlinę, patrzę, ale nie ma żadnej kiełbasy, są parówki, stanę, myślę, i kupię te parówki, bo nic nie mam w domu. Wyciągam „Trybunę” z kieszeni, czytam wiadomości sportowe, artykuł Misiornego o premierze w Teatrze Wybrzeże, sztuka głęboko zaangażowana w sprawy ludzi pracy, aha, kawałek precla uwiązł mi w gardle. Trzęsę się od kaszlu, torebka z kupionymi jajkami wyraźnie mi przeszkadza, wkładam ją do drugiej kieszeni, wycieram chusteczką usta, ekspedientka tłumaczy, spokojnie, że towar będzie za pół godziny, nie ma co się gorączkować. Stal Mielec nie ma szans. Lato bez formy. Kasperczak odczuwa ból kolana. Parówki znikają w zastraszającym tempie, chyba nie dostanę, myślę. Podchodzę do starszej pani, która zajmuje dobre miejsce, i proszę, żeby mi wzięła trzy parówki. Ale już mnie usłyszeli z tyłu, panie, panie, tylko bez takich sztuczek, my też stoimy, co pan myśli, każdy chce dostać, no już dobrze, dobrze, mówię, idę na swoje miejsce. Wreszcie jestem przy ladzie, opieram się o nią. „Trybunę” wkładam do kieszeni, kończę jeść drugiego precla, parówek już mało, ale kilka osób przede mną wzięło konserwy tyrolskie, więc może wystarczy. Wystarczyło, kupiłem trzy parówki, zapłaciłem około trzydziestu złotych, psiakrew, ale to kosztuje, poprosiłem o torebkę papierową, ale nie mieli. Parówki rozłaziły mi się, wyślizgiwały z ręki, wsadziłem je do „Trybunę”, szczelnie owinąłem, włożyłem pod pachę i szczęśliwy wyszedłem”.

Inteligent zmuszony tracić gros swojej energii na utarczki z codziennością. W dodatku, którego główną ideą, jakiej zmuszony jest się poświęcić, jest idea przetrwania, idea (o zgrozo, w socjalistycznym państwie) – konsumpcji. Opisujący każdą swoją czynność (jedzenie, spacer, kochanie się, oglądanie telewizji), jakby analizował naukowy problem. Słowem: istna trywializacja inteligencji, zaśmianie jej się w twarz. Czyż nie o sprowadzenie jej do banalności wtedy chodziło? Czy nie o to chodzi dzisiaj – w dobie uniwersyteckich fabryk wypuszczających rzesze absolwentów – by pod płaszczykiem przydatności (wszak już nawet do pracy przy ulotkach wymagają dyplomu) przemycać jej brak? „Potrzebni są nam fachowcy, nie myśliciele” – to nić, zdaje się łącząca, dwie epoki. Przeszłość i teraźniejszość.

Dlatego już nie dziwi mnie z początku zaskakujący, bo na wskroś współczesny, opis uniwersyteckich realiów, jakiego można uświadczyć czytając powieść Kornhausera. Przypomnę – pisaną w połowie lat siedemdziesiątych.

„– Chcemy prawdziwych studiów! – zakrzyczał Janiszewski. – Dość już wciskania na siłę wiedzy. Żeby to była jeszcze wiedza użyteczna, ale nie okłamujmy się, więcej mamy przedmiotów zbędnych, po kiego licha nam one potrzebne? Dlaczego lekceważy się nas na zajęciach, dlaczego nikt nie wykorzystuje naszych zainteresowań, dlaczego byle asystent patrzy na nas z góry? Zamiast opowiadać banialuki […] nie lepiej i korzystniej prowadzić dyskusję? Ale każdy boi się wychylić […] zadaje do nauczenia się od strony do strony […] a ty, studenciku drżyj przed egzaminem […] Taka jest prawda! Chcemy wybierać, a nie z pokorą słuchać wykładów i chodzić na ćwiczenia, które nikogo nie obchodzą! […]”.

Znajome postulaty, prawda?

Szkoda, że książka ta została wydana w tak, paradoksalnie, niekorzystnym okresie. Nie dość, że za późno (zaledwie kilka miesięcy przed Porozumieniami sierpniowymi, kiedy historia gwałtownie przyspieszyła i dotychczasowy marazm społeczno-ideologiczny będący tłem dla Stręczyciela… ustąpił miejsca dynamizmowi rzeczywistości), to za chwilę – posłużę się określeniem przytaczanego Deptuły – „zmiotła ją historia, bo zdarzyły się rzeczy, które kiedy była pisana wydarzyć się nie mogły”. Niemniej, pozostaje ona zaskakującą, bo niebezpiecznie współczesną pozycją w literaturze polskiej, którą polecam wszystkim „aspirującym”.

____________

[1] Literatura od kuchni: stręczyciel codzienności:  https://www.dwutygodnik.com/artykul/2344-literatura-od-kuchni-streczyciel-codziennosci.html, ostatnia aktualizacja – czerwiec 2011.

Julian Korhnauser, Stręczyciel idei, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1980.


Rafał Różewicz

Ur. 1990 w Nowej Rudzie. Autor dwóch tomików: Product placement (2014) oraz Państwo przodem (2016). Tłumaczony na język ukraiński. Mieszka we Wrocławiu.