MARTA FOX – 5 wierszy

a

2. To nie jest pieśń lęku

W komórce czyhał, albo w spiżarni, a czasem
za rogiem, by porwać i wsadzić do wora,
na plecy zarzucić, i wynieść do lasu ciemnego,
jak wilk kogucika.
Za krzakiem wypatroszyć,
jak babcia kurę na świąteczny rosół.
I zjeść mnie, zjeść, choć chudzinką byłam
i więcej miałby kości do policzenia,
niż smaków do polubienia.
Codziennie zmieniał wygląd,
więc ćwiczyłam wyobraźnię i czujność.
Dorosłym nie mogłam ufać,
bo posiadali moc przemiany
surowego w gotowane, zimnego w gorące,
wystrzegając się letniego, tak jak nakazywali
Jan Ewangelista i ksiądz proboszcz z ambony,
oczy i palec w górę wznosząc, krople śliny rozbryzgując:
A żeś letni, a nie gorący
ani zimny, wypluję cię z ust moich.
Jak Liczyrzepa, myślałam, jak Liczyrzepa,
który czyhał za rogiem, i objadał się
za krzakiem, i wypluwał mnie z ust, złorzecząc
na ucztę niebogatą i pożałowania godną.
A proboszcz nadal grzmiał i grzmiał,
jakby tylko Panu ufał, u drzwi jego stojąc
we dnie i w nocy, na wieczerzę
i nagrodę licząc, na wspólne siedzenie
na tronie i śpiewanie psalmów.

Bałam się jeszcze oślej ławki i razów
drewnianym piórnikiem albo linijką,
i głosu, który nakazywał groźnie, podaj łapę,
łapę podaj, zapamiętasz raz na zawsze,
na zawsze tę łapę zapamiętasz, i podziękujesz
kiedyś, a jak nie, to kablem od przedłużacza,
rzemieniem w warkocz splecionym,
bo nie ma nic gorszego niż upór, już ja cię
wyćwiczę, że chodzić będziesz jak w zegarku,
od minuty do minuty, od linijki, do linijki,
a jak nie, to zabiję i zakopię pod płotem jak psa,
który łapy nie podał, szacunku dla starszych
nauczę, pokory i skromności nauczę,
bo dzieci i ryby głosu nie mają,
i niech tak pozostanie
in saecula saeculorum, amen.

I jeszcze ojca w trumnie się bałam, bo kto to widział
zamykać go w skrzynce, podwiązywać brodę,
poduszkę pod głowę podkładać, choć nie lubił poduszek,
i zawiązywać mu krawat, choć się dusił
pod krawatem, i jak nikt nie widział, to rozluźniał
pęto, przeganiając katorgę wodą ognistą.
Potem podwijał rękawy, jakby się przymierzał do rąbania drewna,
ale zamiast drzazg, ciskał z oczu ognie, wyrzucał słowa poety,
kochałbym cię, psiakrewi cholera, kochałbym cię,
gdyby nie mus, nie strach, który serce zżera, gdyby nie złość i tęsknota,
gdyby nie żądanie i nie obietnica,
że cię nie opuszczę aż do śmierci.

To nie jest pieśń lęku, ani rozdrapywania ran,
ani wymachiwania prawdą, ani gadania po próżnicy.
Naprawdę, zaprawdę, powiadam wam,
dzieciństwo ma swoje dobre strony,
bo minęło i nie wróci.
Nie nawracaj mnie, nie pchaj na drogę krzyżową,
bo mam swoją, z mysimi dziurami i lisimi norami.
Niech czas biegnie rytmicznie jak moja krew,
niech się karmi czerwienią, byle tylko nie milczał,
nie zobojętniał jak zakneblowany szloch.
Oby zimny był albo gorący.
Pełen ekstazy i odrazy, jak ta salamandra,
co wpełza do pieca ognistego, im bardziej on płonie,
tym bardziej wpełza, jak ja, jak ja.

 

3. To nie jest pieśń grzechu

Płanetnik to był, chmurnik przeklęty,
obłocznik wymuskany, w słomkowym
kapeluszu przysłaniającym oczy.
A może to był dobry wujcio, pachnący niebieskością,
a może pół wujcio, pół demon, deszcz łask obiecujący.
Tylko nie krzycz, malutka, nie płacz kochana,
do ziemi ci niebo przyciągnę, serce moje,
wyśpiewam łąki majowe, na kolanach posadzę,
kupię balonik, zapomnisz o jąkaniu,
paznokci obgryzaniu, gładkości nabierzesz,
spowijesz się w mleczność, tylko nóg nie zaciskaj,
patrz w oczy i grzeczna bądź, wujcio cię uskrzydli
i wyhołubi, zanuci hosannę na wysokości.
Ogonem zgarnie pył z twoich stópek,
robaczki przegoni, ustawi mrówki w rząd,
witką brzozową smagnie, poprawi krążenie,
tylko pogłaskaj, dotknij, soków posmakuj.

Ciało prężyło się, nadymało, strach przemieniał
słowo w ciche popiskiwanie. Ręce ukrzyżowane, noże wbite,
nogi rozrzucone, krew sączyła się cienką nitką.
Aniołowie zerkali z wysokości, skrzydłami przysłaniając oczy, czym zgrzeszyła,
czym zgrzeszyła, szeptali. Tylko Bóg się nie postarał, nie spojrzał nawet,
może miał ważniejsze sprawy na siwej głowie, a może
był przeciw wszystkim, skoro my sami przeciw sobie.

Odfrunęły firanki i powiewały jak biała flaga,
trzasnęły zgorszone drzwi, tapczan skrzypiał, płanetnik szeptał:
zło sieję, ślicznotko, potrząsam
grzywą, rozdaję razy, zabijam nadzieję.
Palę chaszcze róż, słowikom śpiew fałszuję
i spowijam w bluszcz platany.
Ale dla ciebie, ślicznotko, dla ciebie serce moje,
świątynię zbuduję, porzucę nieśmiertelność
i strugę krwi w kobierzec zamienię, tylko nie krzycz,
malutka, nie płacz, kochana, nóg nie zaciskaj,
w oczy patrz i grzeczna bądź, uskrzydli cię wujcio,
uskrzydli, tylko pogłaskaj, dotknij, soków posmakuj.
To nie jest pieśń grzechu, ani zniewolenia,
to pieśń o samotności i o ciele, które wszystko
pamięta, choć pamięć robi z nami, co chce.
Bo co na ciele zapisane, pozostaje do końca,
i ucieczki nie ma, ani do, ani od, na wieki wieków. Amen.

 

Jak to będzie

Jak to będzie, kiedy mnie już nie będzie,
kto spuści rolety, kto komu pomacha,
kto rano spojrzy na obrazy,
kto wypije kawę i połknie tabletkę,
kto zrobi jajecznicę, wyjdzie na balkon.
Jak to będzie, kiedy mnie nie będzie,
kto podleje kwiaty i nakręci zegar,
przeczyta na głos książkę,
opróżni szuflady pachnące lawendą.
Kto to wszystko ogarnie, odkorkuje,
przewietrzy, rozwiesi,
co pokruszone scali,
ocali?

 

Obietnica

Muszę wykrzesać z siebie lód,
odsłonić pokłady skały i gliny,
mięsa i kości, bo napiszę teraz wiersz
o własnej śmierci.
Już wiem, że nie umrę ani młodo, ani pięknie.
Już wiem, że nie będę upierać się przy kwietniu,
bo wtedy nie zobaczyłabym jerzyków,
ani gniazd ptaków w moim ogrodzie.
Już wyżej nie podskoczę, to też wiem,
bo próbowałam wiele razy.
Mam jeszcze kilka pustych zeszytów,
w których zapisuję poranne strony.
Któregoś dnia nie napiszę nic.
I to będzie ten dzień.

 

Jeden wiersz dziennie

Posprzątać biurko, spalić notatki,
przetrzebić komputer.
Wyrzucać, wyrzucać, wyrzucać.
W liście do córek dopisać:
Róbcie swoje, dziewczynki.
Sukces to niesprawiedliwe słowo.
Ważna jest dobroć.
I jeden wiersz dziennie.
Nie trzeba go pisać,
wystarczy przeczytać.


Marta Fox

Poetka, powieściopisarka, eseistka. Wydała  40 książek (powieści, opowiadania, wiersze, eseje). Jej wiersze tłumaczone były na język angielski, niemiecki, hiszpański. Najbardziej znane tytuły: Wielkie ciężarówki wyjeżdżają z morza, Święta Rito od Rzeczy Niemożliwych, Kobieta zaklęta w kamień, Zuzanna nie istnieje, Autoportret z Lisiczką, Magda.doc. Książki poetyckie: Chcę być chłopcem jak mój ojciec (1994), Dotknij mnie, tak dawno nie miałem kobiety (1998), Nie jestem, która wszystko zniesie (1999, proza i poezja), Kochać (2000), Rozmowy z Miró (2011), Wszystko co niemożliwe. Wybór wierszy w wersji polsko-angielskiej (2012), Lacrimosa (2017). Strona internetowa autorki: www.martafox.pl.